środa, 24 czerwca 2015

| 39 | - Deficyt atencji

Świetlik i Rika zamierzają grać w nową grę komputerową. Po uproszeniu Świetlika o instalację, gdy wszystko jest już gotowe, Rika wierci się na łóżku, nie mogąc się zdecydować, czy zjeść rogala, ile kawy wypić i czy zdjąć skarpetki. Robi więc wszystko naraz, w międzyczasie wstając i zamykając okno.

Świetlik traci cierpliwość.

Ś.: Jak przestaniesz sznupać w plecaku, siadać, kłaść się, wstawać, łazić i siadać z powrotem, to włączę. Bo na razie masz deficyt atencji.

sobota, 13 czerwca 2015

| 38 | - Tydzień u Świetlika


Świetlik: Chodź na balkon zobaczyć, jaka tu jest dziwna kreatura.
Rika: Co tam jest?
Ś.: Kot.

***

R.: Dlaczego śpisz z ciupagą obok łóżka?
Ś.: Żeby odganiać ptaki [z balkonu - dop. R.].

***

R.: Teraz poćwiczę, umyję włosy, a później będę odpoczywać.
Ś.: Ja teraz trochę poprogramuję. A potem poprogramuję. A potem będę programować.

***


(Świetlik programuje)
R.: Jak ci idzie?
Ś.: Powoli zaczynam kumać czaczę.

***


(rozmowa telefoniczna Świetlika z mamą)
Ś.: Kwiatki? Nie wiem, jak się mają. Chyba dobrze, wczoraj je oglądałem i nie widziałem, żeby zaczęły rosnąć łodygami w dół. 

***


(Rika jest bardzo wrażliwa na dotyk)
Ś.: Ty masz jakieś odruchy pawełkowe.

***


(Świetlik wymienia worek w koszu na śmieci, gdy Rika podchodzi i chce coś do niego wrzucić)
Ś.: Czekaj. Najpierw instalacja, potem użytkowanie.

***


R.: Może wybierzemy się na spacer?
Ś.: Sprawdzę, czy mój program już się sam napisał, i może pójdziemy.

***


(rano)
Ś.: Trzeba będzie posprzątać dziś w kuchni, bo powoli powstaje tam stajnia Augiasza.

(Świetlik wymachuje przed nosem Riki talerzem, na którym leżą skórki od chleba)
Ś.: Czy mogę to wyrzucić, czy to jest ci koniecznie niezbędne do przeżycia?

***


(okrzyki rozpaczy z kuchni)
R.: Pomożesz mi z tym surowym mięsem?
Ś.: Nie.
R.: Ale ja się surowego mięsa brzydzę! Chodź.
Ś.: Ja też się brzydzę.
R.: Oj, chyba jesteśmy na prostej drodze do przejścia na wegetarianizm.

***


Ś.: Lubię być ogolony, ale nie chce mi się golić. Muszę mieć jakiś bodziec, na przykład przyjeżdża telewizja.
(Ś. był ostatnio w telewizji)

***


(na spacerze)
R.: Zobacz, jaki mech.
Ś.: To nie mech, tylko mch. Powiedz: "mch".
R.: Mch.
Ś.: Nie tak, to brzmi jak "mych".
R.: Żadna z moich znajomych logopedek nie ma takiej wymowy jak ty.
Ś.: Możesz mnie z nimi umówić na zabawy ustami.

***


Ś.: Muszę podlać kwiatki, bo one znowu zaczynają planować rewoltę przeciwko moim rządom.

czwartek, 11 czerwca 2015

| 37 | - Naleśnie

Ostatnio robiliśmy sobie naleśniki. Gdy w garnku z ciastem zostało jeszcze trochę ciasta, a ja kończyłem smażyć naleśnik, do kuchni zajrzała Rika. Wówczas Rika poleciła mi, abym zdjął tamten z patelni i "wylał resztę z garnka", na co ja, niewiele myśląc, wywaliłem zawartość garnka do zlewu. Wywołało to panikę Riki, która zaczęła się tłumaczyć, że mówiąc "wylej", nie miała na myśli wyrzucenia, tylko zrobienie ostatniego naleśnika. Zaczęła przy tym w dziwny sposób wymachiwać rękami i niemalże skakać w miejscu niczym Gabriel Janowski.

W moim odczuciu postąpiłem jak najbardziej słusznie. Nie wiem, jak można inaczej zinterpretować polecenie "wylania" reszty ciasta, które mogłoby posłużyć co najwyżej do stworzenia naleśnika o masie zdecydowanie poniżej średniej.

W kuchni zawsze potrzebuję bardzo dokładnych poleceń. Pamiętam, że gdy raz dostałem polecenie pokrojenia ogórka, spytałem o grubość pojedynczego plasterka w milimetrach i dopuszczalny margines błędu.

Ś.

| 36 | - Miłość i makaron

Rika rozgotowała makaron. A w zasadzie - jego część przeznaczoną dla siebie, gdyż część dla Świetlika, który woli twardszy makaron, została odłowiona wcześniej.

Ś.: Jeśli chcesz, to mogę oddać ci swoją porcję, ponieważ cię bardzo kocham.
R.: To nie tak. Ty mi ją chcesz oddać nie dlatego, że mnie kochasz, tylko dlatego, że nie przepadasz za makaronem.
Ś.: Skąd wiedziałaś?

Po chwili Świetlik dodaje:

Ś.: Tak naprawdę to była część mojego misternego planu. Poprosiłem Cię o wyłowienie części makaronu zawczasu, ponieważ wiedziałem, że rozgotujesz resztę.

wtorek, 2 czerwca 2015

| 35 | - Błędy młodości

♪ Circadian Eyes - I Hope The Fields Remember Us 

Nigdy nie byłam duszą towarzystwa. Jako dziecko nie chodziłam do przedszkola, spędzałam więc większość czasu w domu i we własnym ogrodzie, gdzie nigdy się nie nudziłam. Odkąd sięgam pamięcią, nie lubiłam ubierać się dziewczęco i bawić się w typowo dziewczyńskie zabawy, które wydawały mi się nieziemsko nudne. Bawiłam się więc na ogół sama lub z chłopcami z okolicy. Z czasem chłopcy zaczęli jednak unikać mojego towarzystwa, gdyż porzucili figurki i samochodziki dla sportu i Play Station, a ja nie miałam ani dobrej kondycji, ani konsoli. Miałam za to, od pierwszej klasy, prawdziwego przyjaciela, który siedział ze mną w ławce, regularnie u mnie bywał i zapraszał mnie do siebie.

Przyjaciel - nazwijmy go C. - i ja mieliśmy wiele pomysłów na wspólne spędzanie wolnego czasu: jeździliśmy na rowerach, graliśmy w piłkę, spacerowaliśmy z psami. Najbardziej jednak lubiliśmy odgrywać sceny podpatrzone w serialach i wymyślać własne, mieliśmy bowiem równie bujną wyobraźnię, której brakowało nam u innych. Czasem pisałam scenariusze do naszych scenek, a C. projektował stroje w grubym zeszycie formatu A4 i próbował uczyć się szyć. Aktorami bywaliśmy my sami, ale także lalki i maskotki. I prawdopodobnie nie byłoby w tym jeszcze nic problematycznego, gdyby nie fakt, że ja najbardziej lubilam wcielać się w postaci płci męskiej, a mój przyjaciel - żeńskiej.

Jednym z najcudniejszych dni naszej przyjaźni był dzień, w którym ciocia C., z zawodu krawcowa, podarowała mu torbę pełną nieudanych ubrań i ich skrawków. C. przybiegł do mnie, w rewelacyjnym nastroju, i zaczął mnie namawiać, abym włożyła białą sukienkę. Nie zgodziłam się, bo sukienek już wtedy nie znosiłam, a ponadto ta była na mnie za ciasna. W odpowiedzi C. sam się w nią wcisnął, mimo że ważył więcej niż ja, a dla mnie wybrał inne fatałaszki. Następnie odgrywaliśmy scenki, połączone ze śpiewem; cała sytuacja zabawy z przebierankami powtórzyła się jeszcze niejeden raz.




Kiedy próbuję sobie przypomnieć te dni, nie mam większych problemów z pamięcią - widzę C. w białej sukience z koronką, jak z przeszczęśliwą miną tańczy i śpiewa na schodach w moim ogródku, udając pewną piosenkarkę. Tak też zobaczył go syn sąsiadów, nasz rówieśnik i kolega z klasy. Byliśmy nieco zakłopotani, ale natychmiast zaprosiliśmy go do zabawy. Wprawdzie on nie zgodził się na "welony" i inne tego typu cuda, C. znalazł jednak coś adekwatnego i bawiliśmy się w najlepsze. Przykładowo, C. był panną młodą, a syn sąsiadów - panem młodym. Albo C. był mamą, syn sąsiadów - tatą, a ja - dzieckiem.

A później się zaczęło.

Syn sąsiadów miał, oprócz nas, sporo dobrych kolegów, z którymi grał w piłkę. Po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że inni chłopcy z klasy wiedzą o wszystkim: że dziesięcioletni C. bawi się lalkami z dziewczynką, przebiera się w sukienki. Przestaliśmy bawić się z synem sąsiadów, ale było już za późno. Chłopcy czasem mi dokuczali, z kolei C. dokuczali, gdy tylko mieli okazję, wykazując się przy tym znacznym sprytem. Nikt nigdy ich nie widział, zwłaszcza ja, dlatego nie miałam pojęcia o rzeczywistej skali zjawiska, choć wiedziałam, że klasa nie lubi nas. Zwykle osaczali go przed WF-em, gdy nie było w pobliżu ani dorosłych, ani dziewczynek, które mogłyby pójść na skargę. Nazywali go ciotą i pedałem, straszyli. Wymyślili również żeńskie imię dla niego, którego używali pod nieobecność dorosłych; w ich ustach imię to brzmiało obelżywie. C. bał się, opuścił się w nauce, zaczął kłamać, by unikać WF-u. Kiedyś zastałam go kopiącego z całej siły ścianę na korytarzu, choć z natury był najspokojniejszym dzieciakiem pod słońcem. O niektórych wyzwiskach nie wiedziałam nawet ja - C. wstydził się rozmawiać o tym, choć byłam nieco odważniejsza, bardziej pyskata i mogłam powiedzieć dorosłym. Nie wiedziałam właśnie dlatego.

Na kilka dni przed rozpoczęciem kolejnego roku szkolnego C. przyszedł do mnie i powiedział, że został przeniesiony do innej szkoły. Okazało się, że opowiedział o wszystkim rodzicom, a ci wściekli się, zrobili awanturę u dyrekcji i postanowili zmienić mu szkołę. Płakaliśmy oboje. Po jego wyjściu płakałam dalej, dopóki starczyło mi łez. W moim odczuciu był to najgorszy dzień w moim dotychczasowym życiu, ponieważ zostałam bez przyjaciela w szkole, gdzie nikt mnie nie lubił i czułam się sama jak palec. Bałam się też o C. Błagałam rodziców, by porozmawiali z jego rodzicami, ci jednak nie zmienili zdania. Moim rodzicom powiedzieli, że mam na niego zły wpływ.

Zanim poznałam C., byłam sama. Bawiłam się po trochu ze wszystkimi, z różnym skutkiem, ale nie brakowało mi szczególnie dobrej koleżanki czy kolegi. Dopiero, kiedy C. zmienił szkołę, dowiedziałam się, czym jest samotność. Początkowo czułam, że nienawidzę szkoły, nauczycieli, rówieśników. Bałam się, jak sobie poradzę, ale rzadko mi dokuczano. Chłopcy wiedzieli, że mam język nie od parady. Mimo to cała sytuacja była dla mnie tragedią.

Gdy ktoś mnie pyta, co zmieniłabym, gdybym mogła cofnąć się w czasie... myślę, że jest takich rzeczy kilka. Zaczynając od początku, powiedziałabym C., żebyśmy nie przebierali się w ogrodzie i nie bawili się z tym chłopcem. Zapewne i tak nic by to nie dało, bo - jak się wiele razy przekonałam - ludzie wyczuwają wszelką inność tak, jakby mieli pod skórą detektor normalności.

Na wypadek, gdyby któreś z Was znalazło się kiedyś w podobnej sytuacji, jak rodzice moi i C., chcę Wam coś przekazać czarno na białym, żebyście zakodowali to w swoich głowach raz na zawsze: rozłąka z najlepszym przyjacielem nie uczyni nikogo bardziej dziewczęcym czy chłopięcym. Serio. Uczyni go tylko o wiele bardziej samotnym.




R.